Za głosem stada

Każda z nas nosi w sobie echo głosów, które nie należą do niej. Są jak odległe dźwięki stada – niewyraźne szepty, stanowcze komendy, oczekiwania wypowiedziane spojrzeniem, słowem lub milczeniem. Czasem brzmią jak subtelny wiatr, czasem jak nieubłagana burza. Żyją w nas, nawet jeśli próbujemy nie zwracać na nie uwagi. Przemawiają głosem rodziców, nauczycieli, przyjaciół, mediów, społeczności, całego świata, który nas otaczał, gdy wzrastałyśmy. Te głosy są jak niewidzialna siła, która subtelnie, ale konsekwentnie kształtuje naszą wizję tego, kim mamy być, jak powinnyśmy się zachowywać, co wypada, a czego nam nie wolno. Stopniowo, niemal niezauważalnie, te przekonania i oczekiwania wślizgują się do naszego wnętrza, wypełniają przestrzeń naszego serca i stają się dla nas niemal prawdą absolutną.

To właśnie tutaj zaczyna się dramat naszego oddalania od własnych potrzeb. W tym miejscu cichy szept serca zostaje zagłuszony przez potężny głos stada. Z upływem lat ten zewnętrzny głos staje się coraz bardziej nasz – jakbyśmy przejęły cudze słowa, cudze marzenia, cudze cele i uznały je za własne. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że często żyjemy cudzym życiem, spełniamy czyjeś oczekiwania i podążamy ścieżkami, które ktoś inny dla nas wyznaczył. Paradoksalnie, podążając za głosem stada, robimy to często z miłości. Boimy się zawieść, rozczarować, stracić akceptację i przynależność. Jesteśmy istotami stadnymi – potrzebujemy bliskości i więzi, więc dla poczucia bezpieczeństwa oddajemy własne marzenia, pragnienia i potrzeby. Po drodze zapominamy jednak, że w ten sposób tracimy siebie, swoje wewnętrzne poczucie prawdy i sensu. 

Pomyśl teraz przez chwilę o tym, ile razy podejmowałaś decyzje, kierując się nie swoim pragnieniem, lecz obawą, co powiedzą inni. Ile razy zgadzałaś się na coś, na co wcale nie miałaś ochoty, bo nie chciałaś wyjść poza ramy wyznaczone przez stado. Ile razy poświęcałaś swój wewnętrzny spokój i prawdę tylko po to, aby zaspokoić czyjeś oczekiwania. Ważne, abyś zrozumiała, że te głosy nie są Twoimi wrogami – one także pragną Twojego dobra, ale działają w oparciu o własne lęki, własne historie, własne nieuleczone rany. Każde pokolenie przekazuje kolejnemu zbiór zasad, przekonań i oczekiwań, które miały kiedyś służyć ochronie i przetrwaniu. Dzisiaj wiele z nich nie tylko nam nie służy, ale wręcz odbiera nam siłę i autentyczność. 

Teraz, gdy zaczynasz dostrzegać, jak wiele z tych głosów kierowało Twoim życiem, możesz świadomie wybrać, które z nich chcesz zatrzymać, które potrzebują uzdrowienia, a które możesz już spokojnie puścić wolno. Każdy głos, który do Ciebie przychodzi, warto przywitać łagodnie, spojrzeć na niego z życzliwością i spytać: 

czy to naprawdę mój głos, czy tylko echo dawno zapomnianej historii? Powoli, z odwagą i łagodnością możesz zacząć odzyskiwać własny głos – ten, który czeka cierpliwie od lat, aż w końcu znajdziesz odwagę, by usłyszeć go naprawdę. Czas wrócić do siebie, do swojego serca i do własnego życia.

Bo tam właśnie – w miejscu, w którym zaczynasz słyszeć swój własny głos – zaczyna się Twoja prawdziwa historia.


Nasze potrzeby mają cichy, subtelny głos. Są jak delikatne szepty dochodzące z głębi lasu – by je usłyszeć, potrzebujemy zatrzymać się, wziąć głęboki oddech i otworzyć zmysły na najcichsze sygnały. Jednak często zamiast tego wsłuchujemy się w inny, znacznie głośniejszy głos – głos naszego umysłu, który perfekcyjnie opanował sztukę racjonalizacji. Wyobraź sobie kobietę, która od rana do wieczora wypełnia swoje dni aktywnością, obowiązkami, rolami. Jej potrzeby nieustannie przesuwane są na dalszy plan. Gdy pojawia się w niej poczucie zmęczenia, frustracji czy smutku, natychmiast jej wewnętrzny głos uruchamia mechanizm tłumaczenia:

„to tylko chwilowe”, „nie mam czasu”, „nie jest tak źle”, „przecież inni mają gorzej”. 

Ten mechanizm działa jak doskonale naoliwiona maszyna, której celem jest zagłuszenie prawdy – prawdy o tym, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. Racjonalizacja chroni nas przed chwilowym dyskomfortem, ale jednocześnie staje się barierą oddzielającą nas od głębokiego poczucia spełnienia, autentyczności i bliskości ze sobą. Zauważ, jak często, gdy czujesz wewnętrzny impuls, by się zatrzymać, odpocząć, zrobić coś tylko dla siebie, natychmiast pojawiają się argumenty, dlaczego teraz nie jest na to odpowiedni moment. I tak wciąż przesuwasz siebie na koniec kolejki własnych priorytetów, usprawiedliwiając swoje wybory logiką obowiązków, wymagań czy presji otoczenia.

Kobiety mają szczególny talent do tej gry – nauczone od pokoleń, że ich potrzeby są mniej ważne niż potrzeby innych, perfekcyjnie opanowały sztukę tłumaczenia sobie, że „jeszcze tylko chwila”, „jeszcze tylko trochę wysiłku”, „jeszcze tylko kilka zadań”. Problem polega na tym, że „jeszcze tylko” zamienia się w lata życia, w których coraz trudniej nam usłyszeć własny, prawdziwy głos. 

Racjonalizacja nie jest złą intencją – jest próbą radzenia sobie z tym, co trudne, co niewygodne. Ale warto zdać sobie sprawę, że za każdym razem, gdy oddalasz się od swojej prawdy, coś w Tobie cichnie. Twoje potrzeby są jak kompas – bez nich gubisz kierunek własnego życia. Dopóki ich nie uznasz, zawsze będziesz czuła, że czegoś Ci brak, nawet jeśli pozornie wszystko jest na swoim miejscu. A może właśnie teraz nadszedł czas, aby spojrzeć głębiej?

Być może nastał moment, by przejrzeć iluzje własnych racjonalizacji i usłyszeć głos serca – ten, który zna wszystkie odpowiedzi. Lecz jeśli jest to takie proste, dlaczego czasami tak trudno jest go usłyszeć?

Co stoi między nami a tą cichą mądrością, na którą czekamy nieraz całymi latami? Czasami między nami a prawdą stoi coś bardzo subtelnego, a jednocześnie niezwykle silnego – poczucie wstydu. To właśnie ono niczym niewidzialny strażnik pilnuje, byśmy nie dotknęły tego, co naprawdę czujemy i czego pragniemy. Wstyd natomiast jak cichy podszept mówi nam, że pragnienie czegoś dla siebie samej jest egoistyczne, że nie zasługujemy, że coś z nami jest nie tak, skoro odczuwamy brak, tęsknotę, głód własnych potrzeb. Tuż obok wstydu staje druga strażniczka – ocena.

To ona zakłada nam na oczy okulary, przez które widzimy siebie w krzywym zwierciadle. Patrząc w nie, zamiast prawdy dostrzegamy własne niedoskonałości, błędy i braki.

Nie możemy dotrzeć do głosu serca, bo nie potrafimy przestać słyszeć tego krytycznego głosu, który karci, osądza i zawstydza. A za nimi idzie trzecia siostra – nasza wewnętrzna sędzina; ta, która wie wszystko najlepiej.

Ta, która nas rozlicza z każdego kroku, każdego gestu, każdego pragnienia. Jej surowy werdykt więzi nas w miejscu, blokuje rozwój i powrót do siebie samej. Racjonalizacja, wstyd, ocena i wewnętrzny osąd są mistrzyniami kamuflażu.

Ich siłą jest to, że udają nasze własne myśli i uczucia, sprawiając, że zaczynamy im wierzyć. Uznajemy ich głos za prawdziwy i jedyny, bo mówienie do siebie w taki sposób jest nam dobrze znane, oswojone przez lata. Lecz przecież pod tym wszystkim nadal płynie nasza prawdziwa opowieść.

Głos serca, który nigdy nie przestaje próbować do nas dotrzeć. Czeka cierpliwie, aż nadejdzie chwila, w której pozwolimy sobie na odrobinę odwagi.

Odwagi, by spojrzeć poza iluzje i usłyszeć, czego naprawdę potrzebujemy.



Komentarze
* Ten email nie zostanie opublikowany na stronie.